DIETER KALKA

BIEDA

Bieda mieszkala po drugiej stronie ulicy. Mozna bylo przygladac sie tej budowli i wyczuc ja nosem.

Wokól narozników tego domu wiodla pewna jedwabista droga, która mieszkancy z przyczyn oszczednosciowych wydeptywali tylko na taka szerokosc, aby nie dewastowac dzikich traw otwierajacych sie dla ich w szopie trzymanych owieczek. Na tej drodze i w trawie lezaly rozsypane odlamki lustra. Odbijala sie w nich trawa. Slonce promieniowalo niemilosiernie na te odlamki i pokrywalo dom migoczacym swiatlem. Jakby nie bylo tutaj elektrycznosci, wieczorami okna pozostawaly slepe. Gdy przechodzilem obok tego domu i wstepowalem na te sciezke, moglem widziec, jak dom odbija sie w odlamkach. Robilo to wieksze wrazenie, wyrastalo ponad siebie i poruszalo sie, chociaz staralem sie zatrzymywac i utrzymywac ten obraz oczami. Kominy ukladaly sie w wieze, które sterczac wysoko górowaly nad szeroko wystajacym dachem. Dom otoczony byl laka, obszarem polowania na komary. Owieczki pasly sie na ogrodzonej powierzchni i pochylony ku ziemi mezczyzna z mala Srebrzysta Kobieta przywozil codziennie taczki ze swiezo skoszona trawa, przy czym pokryte metalowymi obreczami drewniane kola wyrzucaly przed siebie halas roztrzaskujacych sie kamieni, pozostawialy go za soba tak, ze w pewnej odleglosci muskal mi skóre jakis glaz. Pochylony na dól byl o wiele mlodszy od Srebrzystej Kobiety, stad nazywalismy go Synem a ja Matka. Nosila ona dlugie wlosy lalki i mimo swego wieku zachowala dziewczeca twarz. Rzucala takie spojrzenia na droge, które liczyly kamienie bruku, na taka droge, która, ledwo konczyla sie, zaczynala sie powtarzac.

Mrugajac oczami, widzialem oboje niczym szklane figury. Obawialem sie, ze jesli jedna z figur upadnie na ulice, wówczas rozbije sie na kawalki. W ten sposób tlumaczylem sobie takze pochodzenie zwierciadlanych odlamków.

Cudowne bylo to, ze odlamki te nie wyrzadzaly zadnych szkód pasacym sie tam owieczkom. Nie kaleczyly one ani kopyt ani ich warg.

Przez caly dzien staly w tym migotaniu. Zblizalem sie do zardzewialego plotu. Gdy pochylalem sie nad nim, wtedy uciekaly od niego te bojazliwe wobec ludzi zwierzeta, i na mojej koszuli odbijala sie nie dajaca sie wymazac brazowa prega, znamie biedy: Rdzawa plama. Nie bylo zadnego srodka na usuniecie jej z tego materialu. Stad nosilem ja wtedy, gdy zblizalem sie do tego domu, zawsze ta sama koszula, która upodabniala mnie do tego domu. Owieczki robily sie ufniejsze.

Alisci gdy zbyt blisko podchodzilem do jakiejs szarej skóry, slyszalem albo lomotanie stalowych obreczy, które Syn ciagnal za soba zarzuconymi na ramiona skórzanymi rzemieniami, albo jedno ze zwierzat, dziko bodace rogami, jakie znajdowalo sie w bezposredniej bliskosci mojej dloni, bez litosci uderzalem w bok, ze uciekalo.

Znalem niektórych ludzi, którzy tutaj wchodzili i wychodzili. Byly to takie twarze, o których zapomnialem. Migotanie popoludniowego swiatla odbieralo im zmarszczki, ów trzeci wymiar w ogóle, ze wygladali plasko jak na zbrazowialym papierze fotograficznym twarze nieboszczyków, którzy tylko dzieki temu obrazowi pozornie nabierali zycia.

Drzwi migoczacego domu byly zaokraglone przez pajeczyny, pokruszone stopnie wygladzal mech w kolorze siarki.

Do szeroko pootwieranych okien wyrastaly zywoploty i jesienia widywalem tam Srebrzysta Kobiete, jak zrywa glóg.

Nikt nie wiedzial, jak dociera sie do tego domu, tylko H., któremu musialem obiecac, ze nikomu o tym nie powiem, zaopatrywal lezaca w lózku kobiete w cukier i chleb. Prosila go o rozpalenie ognia. Bylismy niezdarni i zuzylismy gazete tego dnia przy pierwszej próbie. Dym wdzieral sie do izby i kobieta ta zaczela kaszlec.

Wytlumacze wam, jak rozpala sie ogien. Ostrym nozem rozdziera sie cieniutkie kawalki. Kladzie sie je jedne na drugich. Powietrze miedzy nimi musi zapalic drewno. Jesli sie zapali, kladzie sie wieksze. Jesli trzeszczy, dorzuca sie wegla.

Odeszlismy, gdy ogien plonal. Na pozegnanie podala nam reke, która nie byla tak ciepla, jak zazwyczaj sa rece. Patrzyla mi w oczy i tak, ze moglem sledzic ruchy jej jezyka, powoli wypowiadala te slowa: O was nie zapomne.

Opuscilismy ten dom, który, gdy sie wen weszlo, stal sie ciasny. Sciesnil sie w wielu miejscach. Swiatlo oslepilo mnie, gdy stanalem w drzwiach, zobaczylem przed soba zarysy pochylonego do ziemi mezczyzny i Srebrzystej Kobiety. Przerazili mnie i przelecial mnie strach, wybieglem wiec z ogrodu tego domu i zatrzasnalem za soba brame.

 

Z niemieckiego przelozyl Andrzej Panta